Dom Kultury INSPIRO w Podłężu

Las książek, pies i knedle ze śliwkami, cz. 5

Przestoje w produkcji

Obydwoje „gospodarze” – Beata Kwiecińska i Maciek Dąbrowski – otwarcie mówią też o swoich porażkach i o tym, że nie wszystko musi iść zgodnie z przewidywaniami.

„Staramy się dawać ludziom możliwość, żeby coś robili, a nie mówić im, że powinni coś zrobić. Jak przyjeżdża nowy rezydent i prowadzi pierwsze warsztaty ze społecznością, to zazwyczaj ludzie przychodzą, bawią się. A potem ten rezydent się przed nami tłumaczy: «Oj, nie wyszło, miało być inaczej, nie wykonali tego, o co ich prosiłem». My takich zgryzów nie mamy, jeśli tylko ludzie się dobrze bawili. To znaczy teraz już nie mamy, ale nam też sporo czasu zajęło, żeby nie mieć oczekiwań co do publiczności. Pamiętam, że kiedyś zorganizowaliśmy jakieś wielkie budżetowo – jak na nas – warsztaty rodzinne i przyszły dwie rodziny. Na początku było nam przykro, bo poczuliśmy, że nikt nas nie lubi. I dopiero za chwilę przyszła refleksja: zaraz, te dwie rodziny, które przyszły, są najważniejsze, musimy dla nich zrobić wszystko!” – mówi Beata Kwiecińska.

Maciek Dąbrowski dodaje: „Wszystkiego dowiedzieliśmy się przez praktykę, przez próbowanie… a jak się próbuje, to, wiadomo, popełnia się mnóstwo błędów. Przed założeniem Inspiro nie mieliśmy żadnej formalnej wiedzy o zarządzaniu kulturą – studiowaliśmy różne kierunki, ja pracowałem jako kompozytor, Beata w ośrodku pomocy społecznej. I w takich rzeczach formalnych, administracyjnych często się myliliśmy. Ze zdobywania grantów jesteśmy słabiutcy. Kiedyś dostaliśmy propozycję prowadzenia na uczelni zajęć z zarządzania finansami w kulturze. Nie zgodziliśmy się, bo wiemy, że takiej gimnastyki, jak u nas, nie powinno się powielać! Rzadko nam się w ciągu miesiąca uda zapłacić wszystkim na czas, wszystko jest «na styk»”.

Przerwa techniczna w rozmowie: do „biura” wchodzi około siedmio-, ośmioletni chłopiec ewidentnie nie w sosie, trze oczy i mówi, że boli go głowa. Beata Kwiecińska serdecznie przytula chłopca, całuje go w czoło. „Jak jesteś zmęczony, to nie musisz się bawić. Może się położysz na kanapie i tam poczekasz na mamę? Mama przyjdzie niedługo”.

Beata Kwiecińska wraca do rozmowy: „Przede wszystkim na początku nikt nie chciał tu przychodzić. Ja myślę, że to była nasza największa porażka. Myśleliśmy, że jak damy stół z obrusem, to każdy będzie chciał usiąść. Nie uszanowaliśmy tego, że musi upłynąć czas. Do tej pory żałuję, że raz dostaliśmy burę, bo zajęcia były technicznie źle przygotowane; niestety też niewygodnie zamontowaliśmy uchwyt dla osób z niepełnosprawnością ruchową. Często dostajemy takie konkretne uwagi, co możemy poprawić. To zazwyczaj nie krytyka, tylko takie pomysły na ulepszanie, tak to odbieram. Na przykład jak robiliśmy Pyszne wakacje, to jeden z rodziców zasugerował, że może zamiast słodkich płatków można by coś zdrowszego. Może w grupie dzieci łatwiej zaakceptują marchewkę, szpinak…? No jasne! To była superuwaga! Na następny dzień zrobiliśmy obiad ufoludków: kopytka ze szpinakiem i napój ze szpinaku, jabłka i pomarańczy – wszyscy chodzili z zielonymi wąsami. Kiedyś też na podobnej zasadzie jeden z seniorów zwrócił mi uwagę, że najchętniej to seniorzy by brali udział w zajęciach, na których są też młodzi, bo brakuje im na co dzień młodzieńczej energii, uśmiechu. Wzięliśmy to sobie do serca i robimy teraz jak najwięcej takich spotkań, na których właśnie jest młodzież, są dorośli i seniorzy, jak w domu. Bo jesteśmy w domu – domu kultury”.

Do sali zagląda zaciekawiona Zosia.

Zosia: A co robicie?

Beata Kwiecińska: Właśnie mówiłam, że mamy tu taki dom, tylko że dom kultury.

Zosia: Nie dom kultury, tylko zabawy! Bo to jest taki dom, gdzie się bawimy!

Zobacz również