Szkoła Podstawowa im. Marii Konopnickiej w Konarach

Szkoła Podstawowa im. Marii Konopnickiej w Konarach, cz. 5

Wachlarz możliwości

Widać, że Monika Zatorska jest bardzo dumna ze „swoich” dzieci. Idzie korytarzem, odwróci się, bo dostrzegła kątem oka małą flagę w ręku chłopca, nachyli się i powie: „Ale śliczna!”. Nie wszyscy muszą tu mieć ze wszystkiego piątkę, nie o to chodzi. Zresztą w trakcie roku normą do końca podstawówki są oceny opisowe. Oceny od dostatecznej po bardzo dobrą są na świadectwie, bo taki jest formalny wymóg, jednak dzieci nie przywiązują do nich dużej wagi. Każde z nich wie, że jest coś, w czym jest dobre, więc opuszczają szkołę z poczuciem własnej wartości i uzasadnioną pewnością siebie.

Uczniowie przekonują się tutaj także, że w każdym środowisku się dogadają. Większość aktywności jest wspólna: śniadanie starają się jeść razem, w jadalni, a nie żeby każdy się skrywał gdzieś niewygodnie po kątach korytarza. Korytarz zresztą jest przestrzenią do Twistera, gry w klasy i tym podobnych zabaw, do których każdy łatwo może dołączyć. Uczniowie w klasach od pierwszej do trzeciej codziennie przy wejściu do sali losują miejsca, a w klasach od czwartej do szóstej powtarzają losowanie przed każdą lekcją. Dzięki temu codziennie współpracują w innej konfiguracji, z inną koleżanką z ławki; w ciągu roku na pewno nauczą się pracować z osobami o różnych profilach inteligencji i to pozwoli im lepiej zrozumieć siebie. Prawie na wszystkich lekcjach pracują w grupach, w których uzupełniają się przy rozwiązywaniu zadań, bo jedno dziecko będzie mieć do niego podejście logiczne, drugie filozoficzne, a trzecie obrazowe.

Nauczycielka z Konar zapewnia, że tak naprawdę im więcej dzieci w klasie, tym praca w grupach lub parach przynosi lepsze efekty: „Jeśli wejdę do klasy, zadam pytanie i dzieci się pozgłaszają, to mogę wybrać jedno, dwoje dzieci, a pozostałe nie będą uważać, pomyślą, że najprościej siedzieć cicho, albo będą mieć poczucie, że chciały się wypowiedzieć, ale nie miały czasu. A jeśli zadam to samo pytanie i powiem: odwróćcie się do siebie w parach i przedyskutujcie ten temat, a potem jedno z was zreferuje, to w dwudziestoosobowej klasie będziemy mieć już dziesięcioro dzieci, które się wypowiedzą, a wszystkie będą w parach aktywne”.

Największym wyzwaniem dla nauczycieli jest dostosowywanie procesu edukacji do potrzeb dzieci. Monika Zatorska tłumaczy indywidualizację nauczania tak: „Wszystko to, co robię, robię, myśląc o różnych zdolnościach, o bogatej osobowości tego dziecka. Każdego, które mam w klasie. Patrzę przez pryzmat wartości, jakie mogę w nim zobaczyć”. Nauczyciel sam musi wymyślić, odkryć najwłaściwszą w danym okresie metodę „dojścia” do ucznia. Jeśli po wstępnej obserwacji okaże się, że jego mocną stroną są na przykład relacje interpersonalne i myślenie obrazami, to znaczy, że edukację powinno się opierać na takich metodach, które oddziałują na te sfery inteligencji. Wtedy rozwinie się mocne strony i wykorzysta je, żeby dziecko wspomagać w innych sferach, czyli przykładowo w matematyce lub ruchu. Tu pojawia się zagadka dla pedagogów: jak wykorzystać metody stawiające na ruch, żeby rozwinąć język? Albo metody plastyczne, żeby wykształcić słuch? Albo matematyczne, żeby rozwinąć zdolności interpersonalne? Tyle zagadek, ile wachlarzy.

Zobacz również